poniedziałek, 5 września 2011

Nudle czyli Polacy w Norwegii

Kilka ładnych lat temu, w wakacje, pojechałem do Norwegii na zbiory truskawek. Mieszkałem w przyczepie campingowej z trzema chłopcami ze śląskiej wioski, którzy podobnie jak ja, przyjechali sobie dorobić w wolnym czasie. Różniło nas niemal wszystko: wiek, wykształcenie, zainteresowania, sposób porozumiewania się, znajomość języków itd. Spędziliśmy ze sobą ponad miesiąc, nie mając w ogóle kontaktu ze światem zewnętrznym. Tylko my i truskawki. Wiele się od siebie nauczyliśmy...

Nasze warunki mieszkaniowe były dosyć skromne. Mieszkaliśmy w dwóch starych przyczepach, mieliśmy kuchenkę z jednym palnikiem, stojącą na polu pod lasem, jedną miskę do prania, mycia się, mycia naczyń. Pobudka o 4 rano, na pole o 4.30. Zejście z pola o 19.00. Komary. Wychodek oddalony o sto metrów od przyczep, trzeba było przejść do niego przez błotniste pole. Wszystkie te niedogodności przypominają mi spływy kajakowe, gdzie w podobnych warunkach lokalowych ludzie spędzają czas w uroczym towarzystwie, na burzliwych dyskusjach, śpiewaniu i biesiadowaniu do rana. 
Praca w Norwegii uświadomiła mi jak ważna jest obecność ludzi i rozmowa o czymś. Nigdy wcześniej i nigdy później nie byłem w tak długim okresie czasu świadkiem tak niesamowitej bezdennej pustki, głupoty i wyblakłości. Nie oglądam telewizji, jednak kilkakrotnie spotkałem się z serialem "Świat wg Kiepskich". Do czasu wyjazdu do Norwegii myślałem, że ten serial jest po prostu durny. Chłopcy, z którymi mieszkałem pokazali mi, że można przez ponad miesiąc wegetować w kompletnym odmóżdżeniu, pustce i bylejakości. Co więcej, utrzymywali, że jest to ich standardowy sposób spędzania czasu. Zrozumiałem, że dialogi Kiepskich, w porównaniu z zasłyszanymi norweskimi pogadankami, są na poziomie godnym wywodów Immanuela Kanta. 
W pierwszym tygodniu słuchając jak rozmawiają o niczym, wychodziłem z podziwu nad nicością i nijakością zasłyszanych dialogów. W drugim tygodniu drażniło mnie każde słowo i nienawidziłem ich za sam fakt, że istnieją. W trzecim tygodniu wpadłem w swoisty letarg, nie docierały do moich zmysłów ich słowa i gesty. W czwartym, przy każdej ich drobnej próbie wyrwania mnie z letargu, miałem ochotę ich zabić. W piątym tygodniu pogoniłem jednego przez pole i dopadłszy ofiary, zatopiłem jej głowę w kompostowniku z gnijących truskawek. 
Jak się człowiek może szybko zmienić pod wpływem deprywacji bodźców... Teraz, po latach, myślę,  że stosowali wyrafinowaną technikę tortur psychicznych polegającą na perseweracji niewielkiej ilości bodźców. Uporczywie powtarzali te same zdania, wykonywali te same czynności...

Chłopcy co jakiś czas dostarczali mi uciesznych rozrywek, związanych zwykle z ich całkowitą indolencją. Nie zawsze jednak była to piramidalna głupota, o, co to, to nie! Momentami stanowiła wyrafinowane połączenie bezdennej bezmyślności z imponującą kombinacją i sprytem.

Ale może po kolei...
Na wstępie miałem pod górkę, gdy tylko dowiedzieli się, że z zawodu jestem świeżo upieczonym psychologiem. Nie ważne czym się zajmowałem, przedrostek "psycho" brzmiał podejrzanie. Przy pierwszych próbach obwąchiwania i zapoznawania się, zaproponowali mi abym wypisał im receptę na psychotropy. Skoro jestem psycho to na pewno mogę wypisywać recepty. Trudno opisać żal malujący się na pełnych nadziei twarzach, gdy uświadomiłem im, że psycho-log jedynie rozmawia z ludźmi i nie wypisuje żadnych lekarstw.
Problemem okazały się również moje przyzwyczajenia. Na pole truskawkowe chodziłem w kapeluszu skórzanym z wielkim rondem, słuchałem na empetrójce Kapeli ze wsi Warszawa, czytałem "Wstęp do psychoanalizy" Freuda i w dodatku do czytania używałem wykałaczki! Ponadto nie chciałem rozmawiać o fekaliach, onanizmie i nie przepijałem zarobionych koron norweskich. Byłem nienormalny, więc i podejrzany.

Ja z kolei nie mogłem wyjść z podziwu gdy okazało się, że mimo, iż wszyscy są pełnoletni, nie mają pojęcia, co należy zrobić, aby ugotować makaron (tytułowe śląskie "nudle"). 
Jak ugotować makaron? To proste: należy wlać do jednolitrowego garnka zimną wodę (po brzegi). Wodę zagotować. Do gotującej sie wody należy wsypać (lub raczej usiłować wsypać) całą dużą paczkę makaronu czyli nudli. Jeśli nudle wysypują się, należy się nie przejmować. Jeśli woda wylewa się, należy pomóc sobie łyżką i wylewać ją na wszystkie strony. Następnie nudle należy ustawić na palniku gazowym na nieokreśloną ilość czasu. Skąd wiadomo kiedy je zdjąć z palnika? Jest kilka sygnałów, które mogą o tym świadczyć:
- woda wykipiała i zalała palnik (brak ognia i nudle można zdjąć z gazu, skoro i tak płomienia nie ma...),
- nudle wpiły całą wodę i zamieniły się w kluskę, która radośnie bulgocze i podskakuje w rytmie cha - cha (ta opcja zachodzi gdy ilość nudli w garnku przekroczyła ilość wody),
- w garnku pływa nudlowa breja (ta opcja występuje w przypadku, gdy podczas wsypywania do garnka ilość wody przekroczyła ilość makaronu).

Makaronu nie należy mieszać ani solić. Płomienia również nie należy regulować. Po zakończeniu gotowania należy nudle zjeść z rybą z puszki, ewentualnie z kukurydzą. Ilość nudli, która nie została wchłonięta przez wygłodniałe chłopięce paszcze, należy wyrzucić/wysypać/wylać za przyczepę.
Zapewne, Szanowny Czytelniku, pomyślisz, że się czepiam: młodzi chłopcy, nigdy nie gotowali makaronu - skąd mają wiedzieć jak to robić? Można by nawet przymknąć oko na fakt, że próbują zmieścić całą paczkę makaronu w garnku pełnym wody. Ale nie da się przymknąć oka na to, że makaron gotowali w ten sposób KAŻDEGO DNIA. Nigdy nie modyfikowali sposobu przyrządzenia nudlowej strawy. Nawet widząc, że ja moje nudle gotuję inaczej.

Cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz