sobota, 3 września 2011

Lot Malucha, wędkarze i oto Polska właśnie

Z pewnością wielu szanownych Czytelników posiadało Malucha. Nie ma sensu zatem opisywać drobiazgów związanych z jego zadziwiającą eksploatacją, a także zawiłości technicznych typu: wycieraczki działają tylko przy jednoczesnym użyciu klaksonu itd. Mógłby powstać na ten temat osobny blog, a może od dawna istnieje, a ja wykazuję się teraz kompletna ignorancją nie mając świadomości jego istnienia?
Maluch psuł się często, jak to Maluch. Dzięki niemu zawiązałem przesympatyczną znajomość z tzw "moim mechanikiem", która to znajomość przerodziła się w bliskie spotkania trzeciego stopnia obfitujące długimi rozmowami na temat rozlicznych usterek moich późniejszych, cenniejszych niż Malacz samochodów. Maluszek przeżył napaść dresiarza z bronią w ręku, stracił jedynie tylną szybę. Nie przeżył niestety skoku z wiaduktu. Pewnej nocy zniknął. Odnaleziono go dzień później, zrzuconego z wiaduktu obwodnicy miasta. Odkryli go przemili panowie wędkarze łowiący o poranku rybki w stawach po kopalnianych. Maluch po wylądowaniu w grząskiej glebie został totalnie ogołocony z wszystkiego, co tylko można było wynieść. Miałem problem z identyfikacją jego zwłok, gdyż dwóch policjantów, w towarzystwie których wybrałem się na tą przemiłą wycieczkę na bagna wieczorową porą, z wyraźnym niepokojem spoglądało w okoliczne krzaki, popędzając mnie i wyrywając z należnej Maluchowi zadumy.
Utraciłem swój pierwszy samochód... Okazało się jednak, że nie do końca, gdyż przecież został znaleziony! Samochód nie posiadał NICZEGO oprócz karoserii. Próbowałem go wyrejestrować, jednak w urzędzie miasta powiedziano mi, że nie mogę tego zrobić dopóki go nie zezłomuję. Samochodu nie można było wydostać z bagien, policja zaproponowała mi, abym wynajął podnośnik, który wciągnie go na wiadukt (na mój koszt oczywiście). Pani w urzędzie miejskim powiedziała, że skoro auto ma karoserię to znaczy, że ma numer nadwozia, czyli jest pojazdem. Nieważne, że nie ma kół, kierownicy i silnika. Policjanci wzruszeni moją sytuacją uprzejmie poinformowali, że grozi mi mandat za zanieczyszczanie środowiska, więc jeśli chcę go ominąć to...: "Może pan dać wędkarzom na wódkę, niech go potną na kawałki i... ukradną". Nie wiem czy wędkarze czy inni milusińscy, ale po dwóch dniach ktoś się zlitował i wyniósł Malucha w kawałeczkach, ja ponownie zgłosiłem kradzież, policja wydała oświadczenie, że auto się nie znalazło, a pani w urzędzie wyrejestrowała auto po miesiącu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz