Jako student pracowałem w firmie aktualizującej wpisy do żółtych książek telefonicznych. Dostałem swój rejon, ankiety i biegałem po całym mieście wchodząc do każdego sklepu, punktu usługowego i firmy aktualizując dane teleadresowe. Dla firm, które odwiedzałem, usługa zamieszczenia danych w książce była bezpłatna. Idealnie nadawałem się na to jakże odpowiedzialne stanowisko: radośnie rozmawiałem ze sklepikarzami, wzbudzając tym samym ich zaufanie i otrzymywałem com chciał, czyli nieszczęsne dane firmy. W rzeczywistości była to bardzo przyjemna praca.
Pewnego razu zadzwonił do mnie mój szef i powiedział, że w moim rejonie grasuje przestępca, który wygląda dokładnie tak samo jak ja (tego nie powiedział wprost, ale opisał gościa, co nie ulegało wątpliwości, że zbir jest moim klonem). Ów przestępca podszywa się pod pracownika żółtych książek i wyłudza od firm pieniądze, w zamian za umieszczenie ich w bazie abonentów. Przestraszyłem się. Ton mojego szefa wskazywał na to, że jestem głównym podejrzanym, a telefon to tylko kurtuazyjne upomnienie i przywołanie do porządku.
Następnego dnia wyszedłem przygnębiony do pracy. Udałem się na spacer w centrum miasta, dzierżąc żółtą księgę pod pachą.
Wszedłem do kwiaciarni... Wtem zauważyłem młodego, przystojnego mężczyznę w jasnym garniturze (skoro był moim klonem, musiał być przystojny), uderzająco podobnego do mnie. Ów młody człowiek przesympatycznie gawędził z kwiaciarką, a pod pachą trzymał... żółtą książkę telefoniczną. Instynktownie cofnąłem się i wyglądając zza fikusa, przysłuchiwałem się rozmowie. Tak! Nie było wątpliwości - ten młodzieniec był oszustem! Rychło wyskoczyłem zza fikusa z dzikim okrzykiem. Nie pamiętam dokładnie co krzyknąłem, ale brzmiało to jak "Stój, bo strzelam!". Moim okrzykiem dałem znać nikczemnikowi, że przejrzałem jego niecne zamiary. Mój wrzask zwabił męża kwiaciarki, który przybiegł z zaplecza. Nakazałem mu wezwać policję. Przystojniak - oszust planował w tym czasie czmychnąć. Udaremniłem jego zamiary rzucając się na niego, a raczej zwalając na niego cały ciężar mojego ciała (wtedy to jeszcze nie było tak dużo co teraz).
Do czasu przyjazdu policji siedziałem okrakiem na leżącym na ziemi, obezwładnionym przeciwniku i perorowałem o nikczemności, jakiej się dopuścił, tłumaczyłem jaki to wstydem tak kraść, szczególnie, gdy jest się młodym i zdolnym do pracy. Z twarzy delikwenta można było wyczytać, że chętniej odebrałby jeden cios w szczękę niż słuchał moich kwiecistych wywodów. Wziąłem go na zmęczenie, gdyż mniej więcej w połowie mojej płomiennej przemowy, przestał wierzgać i posłusznie oddał się w ręce policji.
Po złożeniu zeznań na komendzie policji, zadzwoniłem do szefa i powiedziałem; "Złapałem tego oszusta. Aktualnie jest przesłuchiwany przez policję." W słuchawce zabrzmiała cisza i z oddali dobiegł mnie tubalny głos mojego szefa: "A co pan, kurwa, Chuck Norris jest, czy co!?!".
Ciekawe czy ten oszust specjalnie wybrał Twój rewir ze względu na podobieństwo. A jeśli tak, to czy dokonał charakteryzacji lub zmian w wyglądzie, by to podobieństwo uwydatnić. Bardzo interesująca sprawa :) I gratulacje za interwencję rodem z W11.
OdpowiedzUsuń