Pewnego razu, trzy lata temu wybrałem się do Iranu. W pięknym mieście Isfahan spacerowałem wraz z trójką przyjaciół poszukując zacisznej herbaciarni, w której zamierzaliśmy spędzić chwil kilka i oddać się błogiemu relaksowi. Przemierzając ulice intensywnie rozglądaliśmy się na wszystkie strony. Dało się zauważyć, że czegoś szukamy. W pewnym momencie usłyszeliśmy hamulec samochodu, z którego dochodziły okrzyki i radosne popiskiwania. Jak się okazało, źródłem owych pisków były dwie młode, może dwudziestoletnie Iranki, które na nasz widok zatrzymały rozpędzony malutki samochodzik i chichocząc zaczęły zachęcać nas abyśmy podeszli do nich. Były to wyzwolone dziewczyny, nie nosiły czadorów, a ich chusty ledwo osłaniały włosy z tyłu głowy. Widok Europejczyków był dla nich najwyraźniej wydarzeniem tygodnia. Wdaliśmy się z nimi w krótką pogawędkę, w trakcie której my odpowiadaliśmy na pytania skąd pochodzimy i gdzie się wybieramy, a one nieustająco chichotały. Bez zbędnych ceregieli dziewczyny podjęły decyzję, że zabierzemy się z nimi i będziemy zwiedzać miasto opowiadając im o sobie. Byliśmy już mocno zmęczeni popularnością, która spotykała nas w Iranie na każdym kroku. Paweł i ja mieliśmy za sobą doświadczenie z jedną Iranką, która szukała męża Europejczyka i pytała nas bez ogródek z iloma kobietami zdarzyło nam się sypiać. Grzecznie odmówiliśmy przejażdżki mikro samochodzikiem uroczych dziewcząt. Niestety, dziewczęta ani myślały odpuścić taką okazję - gdy próbowaliśmy wymigać się mówiąc, że nie zmieścimy się w szóstkę w samochodzie, pasażerka z przedniego siedzenia w try miga poderwała swoją torebkę z kolan i wskoczyła na kolana drugiej dziewczyny, która była kierowcą. Ochoczo kokosząc się na siedzeniu kierowcy dziewczyny zapraszały nas do wozu. Znany z pełnej asertywności, jaką okazuję wszem i wobec, poddałem się i próbowałem wsiąść. Na szczęście Oleńka, aktualna małżonka Pawła, zaoponowała grzecznie, acz stanowczo i zarządziła, że z wariatkami do samochodu nie wsiadamy. Z dwojga złego wolałem narazić się dwóm przemiłym irańskim dziewczynom niż wyjątkowo wewnątrzsterownej towarzyszce podróży. Pociągnięty za fraki, poddałem się woli Oleńki. Pożegnaliśmy się i kontynuowaliśmy wędrówkę wzdłuż ulicy. Irańskie niewiasty były niepocieszone. Taka strata! Czterech Europejczyków w ich samochodzie - cóż to była za wizja... Niestety - czterech Europejczyków właśnie umyka im sprzed nosa! Nieokiełznane potomkinie starożytnych Persów odważnie puściły się w pościg za nami.
Szliśmy coraz szybciej, odrobinę zażenowani, poirytowani, a zarazem rozbawieni. Dziewczyny jechały wzdłuż chodnika, machając zachęcająco rękoma i natarczywie pokrzykując w naszą stronę. Szliśmy coraz prędzej, a Iranki we dwie na siedzeniu kierowcy jechały coraz szybciej i szybciej, aż... jedna z nich straciła kontrolę nad kierownicą.
W tym momencie należy się drobne wyjaśnienie: w Iranie ulice i domy są w stanie permanentnego remontu, co oznacza, że w każdej chwili ulica może zakończyć się niespodziewanym półmetrowej wysokości krawężnikiem, murkiem czy kawałkiem betonu leżącym w tym miejscu już od czasów ostatniego szacha Iranu. Na taki właśnie murek nabił się samochodzik owych dziewcząt. Zatrzymaliśmy się oniemiali. Dziewczęta wyskoczyły żwawo z samochodu, zatrzasnęły drzwi i nieustannie chichocząc podjęły nieudaną próbę przymocowania rozwalonego kołpaka. Po kilku sekundach ponowiły zachęcenie nas do wspólnej podróży. Jak się domyślacie - nieskutecznie.
Ach, te kobiety:)
PS. Polecam bloga Oli i Pawła, którzy włóczą się gdzieś po świecie wcinając pasikoniki:
www.polswiata.eu
Bruno,az dziw,ze tym razem ktos inny zaliczył mur,a nie Ty;)moze fatum za granica przechodzi na osoby w Twoim otoczeniu;)E.
OdpowiedzUsuńBruno, a pamiętasz jak my chichotalismy, kiedy w Iranie nas pytali czy jestesmy Chinczykami?zwlaszcza biorac pod uwage slowianskie rysy naszej czworki...
OdpowiedzUsuńolenka
Ostatnio w Tunezji też mnie pytali czy jestem Chińczykiem. Tak to jest jak się ma okrągłą gębę i małe oczy!
OdpowiedzUsuń