Mój samochód mieszka od miesiąca u obcych mężczyzn. Astra jest wyjątkowo niewierna, ciągle zmienia mechaników i żadnemu nie daje się poznać. Na szczęście posiadam przyjaciół, a oni posiadają inne Astry. Podczas, gdy moja Astra nocuje u mechanika, ja wożę się Astrą piętnastolatką, pożyczoną od Mag. Mag, wielbicielka moich zdarzeń motoryzacyjnych, przekonywała mnie ostatnio, że powinienem porzucić mój samochód i kupić Jej, starszy, ale nigdy nie odmawiający posłuszeństwa. Historia, którą opiszę dowodzi, że nie od samochodu a od kierowcy zależą moje perypetie. Wczoraj było tak...
Widząc wskazówkę termometru szaleńczo pędzącą poniżej zera ku nieskończoności, postanowiłem przygotować silnik do dłuższej podróży. Po otwarciu drzwi samochodu zastałem w środku, na przedniej szybie skorupę lodu. Uruchomiłem silnik i zadowolony odczekałem aż lód na szybie rozpuści się dzięki zbawiennemu działaniu dmuchawy. Po kilkunastu minutach odkryłem, że nie działa ogrzewanie, a temperatura w samochodzie wynosi minus szesnaście stopni. Nie zniechęcając się rozpocząłem drapanie szyby. Po około pół godzinie uzyskałem upragniony efekt - na wysokości oczu kierowcy powstało okienko o średnicy nastu centymetrów, przez które mogłem w niepełnej perspektywie oglądać szosę. Zadowolony z siebie zamierzałem wskoczyć do auta i przegnać je po okolicy w nadziei, że dmuchawa poruszona prędkością obudzi się do życia. Obchodząc samochód dookoła ujrzałem kompletnego flaka w tylnej oponie. Flak to żaden problem - w ciągu chwili dzierżyłem w dłoni pożyczoną pompkę do opon. Niestety, pompka w obliczu mrozu, a może zwykłej pompkowej złośliwości odmówiła posłuszeństwa. Pozostała mi jedynie zmiana opony. Ruszyłem w kierunku bagażnika, jednak okazało się, że zamek zamarzł na dobre i mogę zapomnieć o wyjęciu koła zapasowego. Nie ukrywam, że ucieszyło mnie to, głównie ze względu na stan podwozia Astry (znając moje szczęście, pewnie migiem zaliczyłbym wgniecenie rdzy przez lewarek). Postanowiłem udać się na pobliską stację benzynową, która leży trzy kilometry od miejsca postoju rzeczonej Astry. Tak też zrobiłem. Jazda na feldze po lodzie okazała się całkiem przyjemna i wydawałoby się - nieszkodliwa. Pędziłem z prędkością dwadzieścia na godzinę, nos prawie przymarzł mi do przedniej szyby podczas gdy próbowałem cokolwiek zobaczyć przez moje małe okienko w lodowym passe-partout. Nie ukrywam, że lękiem napawała mnie myśl o spotkaniu z policją. Cóż innego jednak mogłoby mi się przytrafić? Na odcinku wspomnianych trzech kilometrów wydarzył się wypadek samochodowy - miejsce stłuczki otoczone przez policjantów i strażaków i w środku ja w lodowym samochodzie podróżujący na feldze. Zdumienie w oczach policjanta i nerwowy gest strażaka (potraktował mój posuwający się w żółwim tempie pojazd jak natrętną muchę) zachęciły mnie do dalszej podróży. Bez zatrzymywania samochodu, doczołgałem się do stacji. A raczej ja i lodowa piętnastoletnia Astra. A na stacji - kompresor nieczynny. Oczywiście, cóż innego spodziewałem się tam zastać?? Na szczęście nieopodal jest inna stacja. Wystarczy przejechać kilometr pod górkę. Phi... Udało się. I co? Nie uwierzysz Drogi Czytelniku. Drugi kompresor nieczynny! Najbliższa stacja znajdowała się po drugiej stronie drogi, jednak musiałbym dojechać do sąsiedniego miasta by móc zawrócić na drodze. Poddałem się. Muszę zmienić oponę, pomyślałem. Jak już wspomniałem, nie było możliwości otwarcia bagażnika. Na szczęście model typu kombi pozwala dostać się do bagażnika od środka samochodu - wystarczy złożyć kanapę. Kanapa dwudzielna zbratała się z bagażnikiem i pozwoliła uchylić jedynie część oparcia. Wcisnąłem się do bagażnika i tam dopiero uświadomiłem sobie, że przewożę w nim połowę zawartości garażu, w tym opony do innego samochodu. Wypakowałem elegancko zawartość bagażnika i wlazłem do środka. A tu klapa! I to dosłownie klapa! Koło zapasowe ukryte pod klapą, metalowym włazem w podłodze bagażnika. I to otwierającym się w w stronę kanapy. Trudno mi to opisać, generalnie chodzi o to, że konstruktorzy nie przewidzieli takiej sytuacji, w której kierowca postanawia wyjmować oponę zapasową siedząc w bagażniku przy zamkniętych tylnych drzwiach samochodu (a podobno Niemcy mają zmysł praktyczny!). Dokonałem niemożliwego - wciągnąłem brzuch, zaparłem się nogami o fotel kierowcy i przecisnąłem się w stronę otworu w podłodze bagażnika (przy uniesionej klapie). Efekt był katastrofalny w skutkach - znajdowałem się w bagażniku, z którego nie było wyjścia. Drzwi zablokowane z jednej strony, pionowo uniesiona klapa z drugiej strony - tworząca metalową ścianę, z dwóch pozostałych stron boczne nieotwierające się okna samochodu. Wyciągam telefon by zadzwonić po pomoc. Najprawdopodobniej z powodu mrozu bateria padła. Siedzę w mrozie i zastanawiam się: co ja do cholery tutaj robię? Kolejna absurdalna sytuacja, w którą wpakowałem się na swoje życzenie. Samochód stoi na poboczu, jest ciemno i zimno. Nie miałbym nawet czym wybić szyby bo wszystkie przedmioty wypakowałem z auta. Próby wydostania się nie przynoszą skutku. Wiecie jak to jest: łatwiej włożyć głowę między kraty, ale strasznie ciężko ją wyciągnąć, nagle staje się większa, uszy przeszkadzają...
Czas na podjęcie męskiej decyzji. Temperatura na zewnątrz spadła do około minus dwudziestu. W samochodzie jest może z dwa stopnie więcej (drzwi otwarte na oścież). Zacząłem się rozbierać. Zdjąłem kurtkę, bluzę, koszulę... Wciągnąłem brzuch i powoli, z pełną determinacją, na wydechu - oswobodziłem się z pułapki! Półnagi, ale wolny i szczęśliwy. Polecam każdemu sprawdzenie jakie to przyjemne uczucie.
Co wydarzyło się później? Klucz do kół nie pasował, trzeba było jechać pompować oponę na inna stację, zatankowałem paliwo nie z tego dystrybutora co trzeba... A to wszystko w ciągu kilku godzin. Nic to w porównaniu z faktem, że byłem wolny!
Publikuję posta w marcu, mimo, że w treści istnieje informacja, że zdarzenie miało miejsce w bardzo niskich temperaturach - post napisany w lutym 2012, jednak nie opublikowany wcześniej. HOWGH!